Może być coś gorszego? Może, ale… Oglądałam dzisiaj dokument o trzech dziewczynach chorych na mukowiscydozę. Jak się dusiły, cierpiały, płakały, walczyły o każdy oddech. W obliczu takiej choroby i zbliżającej się śmierci nic nie ma znaczenia. Ale każdy ma takie problemy, jakie zdoła przetrwać. Na mojego brata jednak spadło zbyt wiele. Zmarnowane dzieciństwo, ciągłe szpitale, operacje, ból, upokorzenie, wstyd. Traumę ma na całe życie. Mówi, że śni mu się to po nocach, nie może o tym zapomnieć. Nogi bolą Go każdego dnia i każdego dnia rano budzi się w nadziei, że to wszystko to był tylko zły sen, a on wstanie i zacznie normalnie chodzić. Za każdym razem gdy to słyszę, łzy same napływają mi do oczu, a w sercu rodzi się przeraźliwy żal. Nie chcę chować do nikogo urazy, ale gdybym spotkała lekarza, który do tego doprowadził… Nie ręczyłabym za siebie. Ile bym przez brata nie wycierpiała, ile byśmy się nie kłócili, wskoczyłabym z Nim w ogień.
89789_more_love_2Dostał szansę od losu, na miłość, na normalne życie, to musiał się ktoś wmieszać. Życzliwa przyjaciółeczka nigdy nie śpi. Ona zawsze wie, co jest dla Ciebie najważniejsze. Tak też Dorota uległa wpływom takiej żmii i mój brat teraz cierpi. Cierpi podwójnie, bo jak nikt miał nadzieję, że się wyrwie z tego piekła wspomnień i zacznie normalne życie. Nie raz widziałam, jak płacze, gdy go nogi bolały, ale w takim stanie jak dzisiaj jeszcze nigdy nie był. Boję się, żeby sobie czegoś nie zrobił. Wiem, że jest do wszystkiego zdolny i jak coś sobie postanowi to nikt go od tego nie odwiedzie. Dlaczego to tak w życiu musi być? Dlaczego jedni mają wszystko, a inni nie mają nic? Niech ktoś mi nie mówi, że inni też mają gorzej, bo takie pocieszanie już mnie nie bawi. Mój brat przechodzi piekło, a mnie rozdziera, bo jestem bezsilna. Nie umiem mu pomóc, nikt mu nie umie pomóc. I co gorsze nikt Go też nie rozumie. Zdrowi ludzie inaczej patrzą na świat, inaczej reagują na różne sytuacje. Dla niego każdy zawód to koniec świat i wcale mu się nie dziwię. Oczywiście nie przytakuję mu i nie pogrążam go. Chowam łzy i staram się pocieszyć, pomóc chociaż trochę normalnie żyć. Co z tego, że w domu znajdzie oparcie, skoro wychodząc na ulicę spotyka się tylko z drwinami i docinkami? Nienawidzę ludzi za to jacy są, nienawidzę świata. Gdzie ta pożądana tolerancja? Chuja, a nie tolerancję mamy w naszym państwie. Jeden wielki syf i zacofanie.
Czasem się zastanawiam, dlaczego to mój brat jest niepełnosprawny? Dlaczego nie jeden z tych osiedlowych cwaniaczków, co mu się zdaje, że cały świat jest jego i może pomiatać słabszymi?
Podsumowując – walentynki w tym roku są beznadziejne. Po pierwsze przez tą całą sytuację z bratem, po drugie… No właśnie. Wczoraj była ta cała 18stka. Stanowczo mówię nie wódce. Mój organizm jej nie toleruje i będzie dotąd dawał to po sobie znać, póki całkowicie się jej nie pozbędzie. Cały dzień zmarnowany, do tego Kuba zły (mam nadzieję, że już mu nieco przeszło). Tak czekałam na to cholerne komercyjne święto. Nie dla prezentów, życzeń etc, tylko bardziej dla symbolu. Myślałam, że jakoś inaczej będzie ten dzień wyglądał. Już jakiś czas temu w kalendarzu zaznaczyłam sobie tą datę z dopiskiem „Pierwsze wspólne walentynki” i przyozdobiłam ślicznym czerwonym serduszkiem. Odliczałam dni, na końcu już minuty popijając kolejne kieliszki… Fakt, przesadziłam i mam nauczkę. Nie dość, że mam „normalnego” kaca to jeszcze moralniaka. Na następne tego typu imprezy nie ruszam się bez Kuby, a jeśli już to wracam przed jedenastą.
Tak strasznie za nim tęskniłam wczoraj. Nie dogadaliśmy się. Nie mogłam się doczekać kiedy po mnie przyjedzie. Mimo, że było szampańsko, to chciałam już stamtąd iść. Nie chciałam, żeby tak to się skończyło, ale się skończyło. Teraz marzę tylko o tym, żeby przespać dzisiejsza noc i się jutro do Niego przytulić i w końcu spędzić z nim ten długo już planowany „wspólny wieczór”.
Jakoś dziwnie jestem teraz spokojna. Brat zasnął, Kuba na hali, a mnie złapała totalna znieczulica.